Autor Wiadomość
Miszak
PostWysłany: Pon 11:57, 11 Kwi 2011    Temat postu: Spływ Barycz-Odra. Ryczeń -Wilków

To wszystko przez Nią. Przez wiosnę. Przyszła, zaszumiała, zapachniała i przewróciła nam w głowie. Jak zwykle poczuliśmy zew natury i postanowiliśmy wypłynąć. Szybko, bardzo szybko, jak nigdy już w kwietniu. Jednak wiedzieliśmy, że nie będzie to spływ wyjątkowy tylko pod względem terminu. Wybraliśmy nową dla nas rzekę Barycz. Nie wiedzieliśmy skąd mamy wypłynąć, ale padło na Ryczeń. Skład ekipy też po części nowy Danek, Maciek, Miszak, Sasanka, Siena, Jarecki, Ariusz, Kulka i nowicjusze Gniewko i Grzesiu. Zbiórka tradycyjnie pod Trikomem. Potem już tylko zajechaliśmy po Miszaka bo było po drodze. Ruszamy! Bus pełny, załadowany, wszystko jest pontony są, piwo jest, humor jest. Miszak mówi, że zapomniał kilku rzeczy, ale mało istotnych typu: kapelusz, okulary przeciw słoneczne, kubek do kawy. Nie wiedział jeszcze, że zapomniał naprawdę istotnej rzeczy. Nikt jeszcze tego nie wiedział. Kierowca wybrał drogę krajoznawczą, przez co bardzo okrężną, no ale z kierowcą się nie dyskutuje, bo lepiej jechać na około niż iść pieszo. W końcu po bardzo wyboistym asfalcie dojechaliśmy do Ryczenia. Wysiadka. Kiedy zabieraliśmy się za pompowanie pontonów, Danek otworzył kramik ze sprzętem turystycznym. Poszyły spodnie Wink. Obdzieleni prowiantem i napojami wypłynęliśmy. Okoliczności przyrody piękne, nurt w porównaniu z Bobrem marny, ale jest fajnie. Kosztem mniejszego nurtu na Baryczy, nie ma przepraw przez tamy i zapory jak na Bobrze. Jest pięknie, choć za tydzień byłoby jeszcze piękniej, bo przyroda dopiero się budzi do życia. Grzesiu nasz mistrz barmański nie omieszkał przygotować alkoholowej niespodzianki. Była orzechówka. Gdy się ściemniło Ariusz wyciągnął chyba z kieszeni kilka pochodni, rozdał na każdy ponton i płynęliśmy chwilę brzy blasku pochodni. Słońce już zaszło, kiedy to tradycyjnie Siena chciał na brzeg. Nie wiem czy głodny, czy sowy, czy co? Jednak wyjątkowo poparli Go Danek i Sasanka. Ci jednak mięli dokładne dane z GPS, mówiące, że teraz , albo nie wiadomo kiedy i gdzie, bo kończy się las, zaczynają pola i wioski. Nie pocieszeni przybiliśmy do brzegu i zajęliśmy się rozbijaniem obozu. Zgodnie ze sztuką survivalu po zadbaniu o obóz przyszła kolej na ogień i jedzenie. I tu stała się rzecz nieoczekiwana, niespotykana i niestety tragiczna. Podczas krojenia warzyw na utęsknione LECZO we wspólnym kotle okazało się, że Miszak nie zabrał uwaga: MIĘSA!!! Konsternacja. Śmiechy, niedowierzanie, że Miszak żartuje, że to niemożliwe. A JEDNAK! Ale wegetariańskie leczo nie było wcale takie złe, nawet całkiem fajne. Nic to. Noc była chłodna, nawet bardzo. Namioty rozbite bliżej rzeki były oszronione. Rankiem po kawie, herbacie i lekkim śniadanku ruszyliśmy dalej. Od samego rana mięliśmy wiatr w oczy i to silny wiatr. Praktycznie cały czas na wiosłach, bo o ile poprzedniego dnia nurt był marny, to chociaż był. Do tego okoliczności przyrody były delikatnie mówiąc nie za ciekawe. Wszędzie pola i obwałowanie, żadnych drzew. Do tego wszystkiego ten brak mięsa. Nie było różowo. Po drodze mijaliśmy dość częste, ale nie groźne śluzy i jazy. Tak było prawie do ujścia Baryczy do Odry. Klika kilometrów przed Odrą, wpłynęliśmy w las i zrobiło się miło i podobnie do klimatów nad Bobrem. Przed wpłynięciem do Odry na cypelku postanowiliśmy przygotować obiad. Zupki chińskie, krótka sjesta i w drogę. Nieciekawy odcinek Barczy z nawiązką oddała nam Odra. Porywisty wiatr nazwany przez Danka „W mordę wind” i niesamowite niczym morskie fale. Był mały adwenczer. Zmęczeni wiosłowaniem zatrzymaliśmy się przy główce we wsi Wilków. Jak się okazało ostatecznie był to koniec spływu. Mięliśmy zakończyć w Głogowie, ale z różnych przyczyn tam nie dotarliśmy. Może to i dobrze.

Pozdrawiam
Miszak

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group